piątek, 7 czerwca 2013

Żołnierzu, baczność!

Środa 5 czerwca godzina 22:12
- Kochanie! Dostałem rozkaz. Jutro o 5:00 wyjeżdżam do Orzysza, mam piątek wolny i w sobotę rano wracam do Drawska!
Moja radość nie miała granic. Popłakałam się do telefonu. Tak się ucieszyłam, że przyjedzie do nas na dwie noce i na cały jeden dzień. W jednej chwili w głowie powstało tyle planów jak spędzić ten czas, co zrobimy.


W czwartek od rana dostawałam krótkie wiadomości o tym, w jakiej miejscowości obecnie się znajduje i jak dużo mu zostało drogi. Pojechałam po niego do Orzysza. Jest! Mundur, wielki plecak, beret... Dawno go w pełnej okazałości MONowskiej nie widziałam, więc serce zaczęło mi mocniej bić. Na sam Jego widok i to jeszcze tak niecodziennie przystojnego... Uwielbiam go w mundurze. Córka uśmiechnęła się do niego i gadała po swojemu całą drogę powrotną, można by powiedzieć, że ożyła, choć po chorobie już dawała oznaki powrotu do formy.
Kiedy wróciliśmy do domu zrobiłam pyszny obiad. Młode ziemniaki z koperkiem, ogórki gruntowe ze śmietaną, kotlet w panierce z bułki tartej z piersi kurczaka... Małżonek napchał się tymi pysznościami do pełna, na poligonie tak smacznie nie jedzą. Chciałam, żeby w pełni poczuł, że jest w domu, żeby zobaczył jak tęskniłam za nim. Piwko do obiadu, już prawie zapomniał, jak to smakuje. Usługiwałam mu na każdym kroku, jak głupia, aż dziw mnie bierze. Pierwszy raz usłyszał "tata" z ust małej. Powiedziała to pierwszy raz dzień, dwa po Jego wyjeździe. Ze wzruszenia aż zadrżał mu głos... Córka brykała po domu całe popołudnie i chodziła za nim krok w krok, jakby przewidywała, że nasza mała Idylla nie miała trwać długo. Koło godziny 21:00 rozdzwonił się telefon jak szalony.
- Tak jest, panie Kapitanie. Tak jest, panie Chorąży. - Kochanie... Przyszedł rozkaz. Jutro do 9:00 muszę się stawić w jednostce, a do 13:00 mamy wyjechać do Drawska...
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie. Początkowo myślałam, że to jakiś żart, że zaraz ktoś zadzwoni i powie, że to nieprawda. Tak się nie stało... Położyliśmy się do łóżka.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna. Kocham Cię najmocniej na świecie, cieszę się, że mam gdzie wracać, że czekacie na mnie...
Nie pamiętam kiedy ostatnio składał mi takie deklaracje, a mi tak tego brakowało... Czułam się od dłuższego czasu, w zasadzie od ciąży i porodu, to już prawie dwa lata, strasznie niedowartościowana... a On tymi kilkoma słowami sprawił, że znów czuję się potrzebna.
Wiem, że powinniśmy się cieszyć tym, co mamy, przecież mogliśmy się w ogóle nie zobaczyć do końca poligonu, ale... heh, ale czuję się jak dziecko, któremu zabrano lizaka. Miało być tak pięknie, miał dzisiaj rano pojechać do jednostki, zatankować samochód, którym przyjechali i wrócić. Ten dzień miał być nasz. Miało być wspólne śniadanie, spacer, plac zabaw z małą, może knajpka, lodziarnia...

Rano dokończył pakowanie, nawet nie zdążyło doschnąć Jego pranie, które wczoraj nastawiłam. Ubrał się, a ja tylko na Niego przez zaszklone oczy patrzyłam... Już czas. Podałam mu górę od munduru, założyłam beret, On naciągnął na ramiona plecak... Już czas się żegnać. Znów zaszkliły mi się oczy, Jemu też... na końcu córka zaczęła płakać, a my razem z nią... Staliśmy tak całą trójką wtuleni w siebie i płakaliśmy, że znów musimy się rozstać.
Wciąż łudzę się, że zadzwoni do tej 13:00, że jednak zostają... ale czy warto?

Znów odliczam i przekreślam dni w kalendarzu. Jeszcze 3 tygodnie, jeszcze 3 tygodnie, jeszcze 3 tygodnie...
(zdjęcie nie jest nasze)

2 komentarze:

  1. Wiesz, piszesz o Waszym razem tak, że trudno komentować. Wlaściwie trudno czytać, bo budzisz wzruszenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to dobrze czy nie bardzo?
      Piszę to, co czuję :)

      Usuń