piątek, 31 maja 2013

Szalony dzień.

Jutro kolejna porcja żołnierzy jedzie na poligon. Mój małżonek poprosił mnie o zapakowanie kilku "o cholera, zapomniałem" rzeczy. Jak wiadomo, nigdy nie może być zbyt łatwo. Zabrał ze sobą kartę do bankomatu, więc miałam pojechać do banku i odebrać na dowód osobisty gotówkę. Na miejscu okazało się, że nie ma takiej opcji, mało tego - nie jestem współwłaścicielem konta, a jedynie pełnomocnikiem. Pf... nie wiem, jak to się stało. Z resztą pieniędzy pojechałam zatankować auto, nie było tak źle. Mąż zadzwonił do swojej mamy czy pożyczy mi forsę na zakupy dla niego, wspaniała kobieta, pożyczyła. Pędem do jej pracy, czas mnie gonił już, znów do Tesco, do samochodu i nareszcie - w drogę do Orzysza. I to wszystko z chorym dzieckiem na tylnym siedzeniu. Na szczęście była grzeczna i nie dała się we znaki, przespała całą drogę. Jestem na nogach od 3 nad ranem, nie mogłam spać po tym, jak młoda dostała biegunki, a oczy od wylanych łez już mi chyba wyschły. Podziwiam samotne mamy, dla których brak partnera w domu to norma i radzą sobie same ze wszystkim bez mrugnięcia okiem.

A po wszystkim, całym tym stresie w przychodni z dzieckiem (bo jeszcze przed tym wszystkim poprowadziłam ją do lekarza rodzinnego - infekcja rotawirusowa) i problemach w banku, zadzwoniłam do mego lubego, by oznajmić, iż ukręcę mu łeb przy samej du... pupie i przemielę przez maszynkę do mięsa, jeśli kiedyś mi zarzuci, że go nie kocham lub jestem dla niego niedobra, o.

Wiem, że to odeszło już do lamusa, ale napisałam do niego list i wrzuciłam do tej torby z rzeczami na poligon. Pamiętam czasy, kiedy mimo codziennych rozmów przez Internet czy telefon, wysyłałam mu od czasu do czasu papierową, kolorową kopertę. Trzymamy to na pamiątkę.

czwartek, 30 maja 2013

Jestem prostą kobietą, żoną żołnierza.

Do założenia tego bloga tchnęło mnie jedno wydarzenie - poligon drawski. Myślę, że wiele osób mnie rozumie, w końcu nie jestem jedyną, która została teraz słomianą wdową.
27. maja mąż wyjechał wraz ze swymi kompanami z jednostki na poligon. Nie znamy daty powrotu, ale ponoć ma to trwać około 6 tygodni. Nie minęło wiele czasu, ale wyjątkowo trudno mi tym razem się z tym pogodzić. Przecież to już nie pierwsze manewry. Początkowe lata naszego związku to była jedna wielka rozłąka, bo dzieliło nas 300 km. Jesteśmy ze sobą od 2004. roku. Pobraliśmy się w 2011. roku, a na krótko przed pierwszą rocznicą ślubu przyszła na świat nasza córeczka. Minął szmat czasu, a każde rozstanie jest tak samo odczuwalne, jak na początku. Już ominęło go pierwsze "tata" z ust naszego dziecka. Ominą go zapewne też pierwsze kroki i pierwsze urodziny, pierwszy Dzień Dziecka i Dzień Taty. Nawet moje urodziny. Ten poligon nie mógł być chyba w gorszym momencie.

Czuję się strasznie samotna, mimo że nie ma dnia, aby się jakiś gość w naszym mieszkaniu nie pojawił. Zapewne znacie ten rodzaj smutku - samotność wśród tłumu, bo nie ma tej jednej, konkretnej osoby. Próbuję z całych sił o tym nie myśleć i skupić się na gorączkującej, ząbkującej córce, ale to nie jest łatwe, bo płaczę razem z nią. Ją boli, ja jej współczuję i tęsknię za małżonkiem. Najgorsze są wieczory, kiedy nasz potomek już śpi. Nie ma do kogo otworzyć ust. Nie ma na kogo się zezłościć, że znowu nic dzisiaj w domu nie zrobił, tylko przed komputerem siedział i tęsknym spojrzeniem patrzył na pamiętniki żołnierzy z Afganistanu. On sam tam nie był. Szczęście w nieszczęściu, że nie zostałam doświadczona na tyle, aby czuć strach przed każdym opóźnieniem w kontakcie z mężem. Nie wiem jak by to mogło być, nie chcę sobie nawet wyobrażać. Był już zapisany na zmianę, nawet miał już lecieć, ale w ostatniej chwili go odwołali.

Skupiam się na pracach domowych. Zajęłam się zaległym praniem i prasowaniem, byle tylko nie myśleć. Niestety nie potrafię się wyłączyć, a sterta ubrań się kurczy. Co ja będę robić przez pozostały czas? Chyba wyjmę z szafy i wypiorę jeszcze raz. Podnoszę dumnie głowę ku górze i staję naprzeciw codziennym wyzwaniom.

Być może dramatyzuję, ale ja po prostu, po ludzku, za nim tęsknię.