piątek, 28 czerwca 2013

Wielki powrót!

To już dzisiaj! Nareszcie nadszedł ten dzień, na który tak czekaliśmy. Za kilka godzin wyjadę po Niego do Orzysza i w końcu odbiorę Go, zawiozę do domu i będzie tylko mój. Tym razem nikt mi Go nie odbierze. I znów będzie stał tak taki tajemniczo pociągający... w mundurze, berecie czołgistów czarnym jak noc przybranym w orła białego w koronie i z wielkim plecakiem na plecach, w ciężkich wojskowych butach.
Na Jego życzenie założę długą, zwiewną sukienkę. A kiedy wysiądę z samochodu i wtulę się w Jego pierś już nic nie będzie miało znaczenia...

Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę kogoś tak mocno kochać.
Z dnia na dzień jesteśmy coraz silniejsi i szczęśliwsi.
Miłość jest piękna, a jej wartości nie da się przedłożyć nad nic innego.

Rzadko kiedy tak wcześnie muszę wstawać, a dziś jestem tak nakręcona, że dłużej spać nie mogę. Drzemałam może z pięć godzin, w zasadzie nawet nie, bo wisieliśmy na telefonie do trzeciej. Zabieram się za dokładne porządki. Czas poodkurzać, bo wszystko inne dookoła jest już zrobione. Ostatnie dopieszczanie kątów, uzupełniające zakupy i... jestem gotowa na Jego przyjazd.

środa, 26 czerwca 2013

Kobieta Kobietę rozumie.

Kobieta dzisiaj spotkała się z drugą Kobietą (łączą się one razem w niedoli z racji poligonowych manewrów swoich Panów) oraz jej przychówkiem w liczbie sztuk dwie i postanowiły zabawić się w gospodynie domowe. Z racji tego, że żadna z nas nie ma wrodzonych predyspozycji i talentu kulinarnego posłużyłyśmy się gotową mieszanką przeznaczoną do wypieku babeczek. Aż chciałoby się krzyknąć "voila!".

I, jak wiadomo, każde babskie spotkanie (no... może nie tylko babskie) musi się skończyć rozmową o seksie.
Zawsze. 
Tym razem nie było inaczej. Tak to jest, kiedy spotkają się dwie zaniedbane od miesiąca ;) Oczywiście, żeby nie było, rozmawiałyśmy też, jak to nam źle, że nie ma komu dzieciaczków podrzucić, że wieczny bałagan w domu, że brak sił, brak snu, brak ochoty na cokolwiek, a już najbardziej to brak czasu, nie ma komu psa wyprowadzić, żarówki wymienić, gniazdka naprawić i śmieci wynieść. Ot, codzienność osamotnionych Matek Polek.

W drodze powrotnej w radiu usłyszałam dobrze znaną mi piosenkę. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło, kiedy usłyszałam: tu chodzi o to by od siebie nie upaść za daleko kiedy długo drugie nie widzi pierwszego. Chyba już w kółko będę tego słuchać nim położę się spać.

Pozostały 2ddc (dni do cywila - tak się mówiło, jak funkcjonowała zasadnicza służba). Tak właściwie to nie wiem, jak to liczyć, ponieważ przyjeżdża w piątek w nocy albo późnym wieczorem. Nieważne. Ważne, że noc z piątku na sobotę jest nasza i już nic nie stanie nam na drodze.

A Tobie Kobieto współczuję całym sercem, że Twój Pan Mąż wraca dopiero we wtorek i trzymam kciuki za zmiany w rozkazach, żeby i On wrócił w piątek by mógł Ci zaśpiewać z rana "Dzień dobry, kocham Cię!".

Para-moje, para-Twoje... Paranoje we dwoje!

wtorek, 25 czerwca 2013

Niecodzienne życzenie.

Ja, Pani Nigdy-Nie-Będę-Chodzić-W-Sukienkach chyba właśnie zmieniłam zdanie. Wystarczył jeden sms pod tytułem "Ładnie Ci w leginsach, ale chciałbym, żebyś zaczęła nosić sukienki.". W jednej chwili zamieniłam się w Panią Kocham-Sukienki, a jeszcze bardziej je pokochałam jak pozbierałam kiecunie z wieszaków w sklepie i wlazłam do przymierzalni. Jestem bardzo krytyczna wobec siebie, bo Pociążowe-85kg-Żywej-Wagi nie daje zbyt dużego pola do popisu, a tym bardziej zadowolenia z siebie i szczęśliwych zakupów. Kupowanie ciuchów to dla mnie przykra konieczność. Nie wspominając już kompletnie o udach, które bezlitośnie drą o siebie podczas chodzenia. Po urodzeniu Kobietki otrzymałam w darze od mojej Rodzicielki pantalony (lub, jak kto woli, majty z golfem) podtrzymujące szyderczo dyndający się zwis, który kiedyś był pokaźnym i pięknym ciążowym brzuchem, ale też chronią moje pokaźne udziska przed ranami, które niewątpliwie by się mogły pojawić. Tym razem jednak podczas mierzenia coraz to nowszych sukienek byłam w tak ciężkim szoku, że co następna to wyglądała na mnie lepiej. Nawet byłam w stanie stwierdzić, że "Ej kurcze, ja dobrze wyglądam!", a nie jak zwykle smętne "Ok, może być, tragedii nie ma...".

Jestem bardzo mile i pozytywnie zaskoczona.
Czekam do piątku na Jego powrót z podwyższoną samooceną.

sobota, 15 czerwca 2013

Przetrwaliśmy tamto, przetrwamy też to.

Liczę na szybki upływ czasu, ponieważ spakowałam siebie, córkę i pojechałam do mojego brata i jego rodziny. Nie miałam chęci i czasu przysiąść do komputera, żeby coś napisać, ale jakoś powoli wbijam się w nowy rytm. Chodzę wiecznie zmęczona, ponieważ dzieci mojego brata mają trochę inne podejście do słowa "rano" niż jest to u nas w domu ;)

W drodze samochodem słuchałam radia. Puścili dobrze nam znaną piosenkę, która przywołuje wspomnienia. Pamiętam jak słuchałam tego w kółko z uporem maniaka podczas czekania na niego, kiedy odbywał zasadniczą służbę wojskową. Ach... kiedyś to była tragedia, dzisiaj myślę o tym jako o czymś bardzo ważnym i potrzebnym w naszym związku. Dzięki temu staliśmy się silniejsi, trwamy przy sobie i wciąż jesteśmy.


Ten poligon, jak i każdy kolejny, też taki będzie. Też chcę wierzyć, że dzięki temu stajemy się silniejsi i bardziej się kochamy, a związek jest "odświeżony". Dobrze tak czasem zatęsknić za sobą.

środa, 12 czerwca 2013

A życie jest piękne!

Minęły już pełne dwa tygodnie, odkąd wyjechał na poligon. Moja kondycja jest co raz lepsza (zarówno fizyczna jak i psychiczna). Chyba ma na to wpływ pogoda, bo od dwóch dni jest przepiękna, a ja od dwóch dni odzyskałam radość życia. Objadam się truskawkami, świeżuteńkimi, pachnącymi warzywami z osiedlowego warzywniaka i ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że jestem na diecie. Wspieram się o ćwiczenia z Ewą, Mel B i A6W. Czuję się jak nowo narodzona! W dodatku wczoraj kupiłam 5 bluzek za całe 7zł! Niewiarygodne, nie rozumiem, jak mogłam nie doceniać szmateksów. Po co kupować bluzkę za 50-100zł, skoro za złotówkę kupi się tak samo śliczną i pozornie drogą i na tyle samo wystarczy? Przecież ubrania się zużywają, a w lumpach można natrafić na prawdziwe perełki. No i w nich przynajmniej łatwiej dostać coś na mój duży brzuch, pupę i piersi, bo w sieciówkach to ciężko o tak duże rozmiary.

Czuję się piękniejsza, lżejsza i zdrowsza. Zarażam optymizmem! :)
Oby udało mi się zrzucić chociaż jedną trzecią z tego, co planuję. Pan Mąż będzie miał niespodziankę!

niedziela, 9 czerwca 2013

"Każdy może zostać ojcem, ale trzeba być kimś wyjątkowym, by zostać Tatą."

Odkąd jesteśmy razem to jest Jego pierwszy poligon, podczas którego zostałam w domu. Wcześniej jeździłam do matki, ostatnio na cały miesiąc byłam u brata. Czas leciał szybko, nie myślało się o tym, że Go nie ma, było zdecydowanie łatwiej i bez wątpienia następny poligon znowu spędzę u brata, bo samej w domu siedzieć jest ciężko jak diabli. Owszem, odwiedzam teściową, widuję się ze szwagierkami, ale to nie to... samotne wieczory i noce są bezlitosne. Rzadko zdarza nam się wspólnie spędzać poranki. Jeśli akurat nie ma służby, to soboty i niedziele są nasze. A tutaj mamy kolejny weekend oddzielnie.


Kiedy przypominam sobie czasy ciąży to aż mi się mordka sama cieszy. 3/4 pierwszego trymestru przespałam, w drugim byłam wulkanem energii, a w trzecim całe moje dobre samopoczucie legło w gruzach. Upały, ciężki brzuch, bolący kręgosłup, opuchnięte nogi i... "Kochanie, umyj mi stopy!", "Kochanie, załóż mi buty!", "Kochanie, obetnij mi paznokcie u stóp!", "Kochanie, trzeba mi ogolić nogi!". Powiem Wam, że był baaardzo dzielny i baaardzo dzielnie radził sobie z pielęgnacją moich dolnych kończyn, no i oczywiście z moimi hormonami i humorami. Nie narzekałam na niewypumeksowane pięty czy za długie paznokcie, jednak już nie znęcałam się nad nim i malować nie kazałam, nasapałam się i napociłam, ale sama malowałam od czasu do czasu. Co nie zmienia faktu, że czasem sam Jego widok doprowadzał mnie do szewskiej pasji i zapędów destrukcyjnych. Sama dziś nie rozumiem tego, o czym myślałam i co czułam. Moją ulubioną typowo hormonalną historią z ciąży jest "sznurek w herbacie".
Siedziałam sobie zadowolona z życia na krześle z kubkiem herbaty. Miałam na sobie bluzę z kapturem, która miała przy kapturze dwa sznurki i jeden z nich wpadł mi do kubka... (Jak? Nie pytajcie, bo nie mam pojęcia!).
- Miśku... chlip, chlip... zobacz, wpadł mi sznurek do kubka... (głos mi drżał i zaczęłam pochlipywać)
On się zaczął śmiać, ja przez łzy też, ale w pewnym momencie dopadł mnie ogromny smutek i żal z powodu tego zdarzenia. Zaczęłam histerycznie wyć i beczeć! On przestał się śmiać, poczuł się zdezorientowany, bo myślał, że udaję i żartuję, przestraszył się strasznie i wziął mnie w objęcia, a ja tak płakałam i płakałam jak głupia i przestać nie mogłam, chociaż bardzo chciałam, bo aż się głupio poczułam... ;O
Jakoś miesiąc później przyjechała Jego siostra, której o tym opowiadałam... Na wspomnienie tego znowu zaczęłam histerycznie płakać!
Ah te hormony... przed ciążą w życiu bym nie powiedziała, że one tak mocno wpływają na nastrój.

piątek, 7 czerwca 2013

Żołnierzu, baczność!

Środa 5 czerwca godzina 22:12
- Kochanie! Dostałem rozkaz. Jutro o 5:00 wyjeżdżam do Orzysza, mam piątek wolny i w sobotę rano wracam do Drawska!
Moja radość nie miała granic. Popłakałam się do telefonu. Tak się ucieszyłam, że przyjedzie do nas na dwie noce i na cały jeden dzień. W jednej chwili w głowie powstało tyle planów jak spędzić ten czas, co zrobimy.


W czwartek od rana dostawałam krótkie wiadomości o tym, w jakiej miejscowości obecnie się znajduje i jak dużo mu zostało drogi. Pojechałam po niego do Orzysza. Jest! Mundur, wielki plecak, beret... Dawno go w pełnej okazałości MONowskiej nie widziałam, więc serce zaczęło mi mocniej bić. Na sam Jego widok i to jeszcze tak niecodziennie przystojnego... Uwielbiam go w mundurze. Córka uśmiechnęła się do niego i gadała po swojemu całą drogę powrotną, można by powiedzieć, że ożyła, choć po chorobie już dawała oznaki powrotu do formy.
Kiedy wróciliśmy do domu zrobiłam pyszny obiad. Młode ziemniaki z koperkiem, ogórki gruntowe ze śmietaną, kotlet w panierce z bułki tartej z piersi kurczaka... Małżonek napchał się tymi pysznościami do pełna, na poligonie tak smacznie nie jedzą. Chciałam, żeby w pełni poczuł, że jest w domu, żeby zobaczył jak tęskniłam za nim. Piwko do obiadu, już prawie zapomniał, jak to smakuje. Usługiwałam mu na każdym kroku, jak głupia, aż dziw mnie bierze. Pierwszy raz usłyszał "tata" z ust małej. Powiedziała to pierwszy raz dzień, dwa po Jego wyjeździe. Ze wzruszenia aż zadrżał mu głos... Córka brykała po domu całe popołudnie i chodziła za nim krok w krok, jakby przewidywała, że nasza mała Idylla nie miała trwać długo. Koło godziny 21:00 rozdzwonił się telefon jak szalony.
- Tak jest, panie Kapitanie. Tak jest, panie Chorąży. - Kochanie... Przyszedł rozkaz. Jutro do 9:00 muszę się stawić w jednostce, a do 13:00 mamy wyjechać do Drawska...
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie. Początkowo myślałam, że to jakiś żart, że zaraz ktoś zadzwoni i powie, że to nieprawda. Tak się nie stało... Położyliśmy się do łóżka.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna. Kocham Cię najmocniej na świecie, cieszę się, że mam gdzie wracać, że czekacie na mnie...
Nie pamiętam kiedy ostatnio składał mi takie deklaracje, a mi tak tego brakowało... Czułam się od dłuższego czasu, w zasadzie od ciąży i porodu, to już prawie dwa lata, strasznie niedowartościowana... a On tymi kilkoma słowami sprawił, że znów czuję się potrzebna.
Wiem, że powinniśmy się cieszyć tym, co mamy, przecież mogliśmy się w ogóle nie zobaczyć do końca poligonu, ale... heh, ale czuję się jak dziecko, któremu zabrano lizaka. Miało być tak pięknie, miał dzisiaj rano pojechać do jednostki, zatankować samochód, którym przyjechali i wrócić. Ten dzień miał być nasz. Miało być wspólne śniadanie, spacer, plac zabaw z małą, może knajpka, lodziarnia...

Rano dokończył pakowanie, nawet nie zdążyło doschnąć Jego pranie, które wczoraj nastawiłam. Ubrał się, a ja tylko na Niego przez zaszklone oczy patrzyłam... Już czas. Podałam mu górę od munduru, założyłam beret, On naciągnął na ramiona plecak... Już czas się żegnać. Znów zaszkliły mi się oczy, Jemu też... na końcu córka zaczęła płakać, a my razem z nią... Staliśmy tak całą trójką wtuleni w siebie i płakaliśmy, że znów musimy się rozstać.
Wciąż łudzę się, że zadzwoni do tej 13:00, że jednak zostają... ale czy warto?

Znów odliczam i przekreślam dni w kalendarzu. Jeszcze 3 tygodnie, jeszcze 3 tygodnie, jeszcze 3 tygodnie...
(zdjęcie nie jest nasze)

wtorek, 4 czerwca 2013

Służba zasadnicza i przysięga wojskowa.

Ja, żołnierz Wojska Polskiego,
przysięgam służyć wiernie
Rzeczypospolitej Polskiej,
bronić jej niepodległości i granic.
Stać na straży Konstytucji,
strzec honoru żołnierza polskiego,
sztandaru wojskowego bronić.
Za sprawę mojej Ojczyzny
w potrzebie, krwi własnej ani życia nie szczędzić.
Tak mi dopomóż Bóg.


Zważywszy na charakter mojego bloga postanowiłam pochylić się nieco dłużej nad jednym z punktów, które umieściłam w moim poprzednim wpisie.

Po dziś dzień pamiętam Jego uniesione palce ku górze i poruszające się w słowa przysięgi wojskowej usta. Powaga na twarzy. Sylwetka wyprostowana. Mundur, przewieszony przez ramię beryl i wysoko wciągnięta na maszt polska flaga. A potem marsz po placu, długi, jednostajny i pewny marsz wszystkich świeżo zaprzysiężonych żołnierzy. Po całej uroczystości czekanie... i On w mundurze, berecie, już bez broni i z workiem z cywilkami na plecach. Jedziemy do domu.

Wiele osób traktuje wojsko cynicznie albo prześmiewczo. Zajęcie dla życiowych nieudaczników, którzy nie poszli na studia i ich pociągnęli na zetkę. Dziś jest inaczej, ale nie będę analizować tego, jak ludzie odbierają żołnierzy, lepiej powiem, co ja o tym myślę.

Zdaję sobie sprawę, że postrzeganie przeze mnie wojska, patriotyzmu i służby społeczeństwu jest w pewien sposób wymarłe i niepopularne. W dzisiejszych czasach mundurowi nie odgrywają tak podniosłej i ważnej roli, jaką pełnili nasi dziadkowie, pradziadkowie, prapradziadkowie itd. itd. Ja jednak nie widzę różnicy. Kiedy ktoś mnie pyta, czym zajmuje się mój Mąż, kim jest, z podniesioną głową i dumnie mówię, że jest żołnierzem. Tak, bo jestem z tego dumna. Uważam, że jest to czymś ważnym, nawet jeśli owi żołnierze nie angażują się w obronę naszego Państwa, a spełniają swoje zobowiązania wobec innych (czyt. NATO). Jaką muszą mieć odwagę, by pojechać do kraju, w którym toczy się wojna? W każdej chwili mogą zostać ranni, a w najgorszym przypadku osierocić swoje dzieci i owdowić żony. Jednak jadą tam.

Pan Mąż interesował się tym od dziecka. Świętej pamięci teść, którego poznać nie zdołałam, był modelarzem i głębokim pasjonatą, zaraził tym swego jedynego syna. Ma niezwykle szeroką wiedzę na temat historii, wojska, maszyn, wyposażenia i uzbrojenia, a do tych spraw podchodzi z głębokimi uczuciami. Zajęło mi trochę czasu zanim zrozumiałam Jego miłość i oddanie sprawie Polski. Dlatego też boli nas jeszcze mocniej fakt, co się stało i wciąż dzieje z naszym pięknym Państwem i Narodem... Nie rozumiem, jak można nie szanować symboli narodowych.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Nasze małe Love Story.

Było to... no właśnie, dokładnych dat mogę nie pamiętać. Nie przyszło mi do głowy wtedy cokolwiek zapisywać. Poznaliśmy się w 2003, być może na początku 2004 roku - mało ambitnie, bo - przez Internet. Nie na jakimś portalu randkowym, nawet nie na forum dyskusyjnym, tylko w grze mmorpg. Nie planowaliśmy tego, co mamy teraz, z resztą... ile ja miałam wtedy lat, ile on, toż byliśmy w zasadzie dziećmi (no, może on nie, ja na pewno) i nie w głowie były mi wtedy romanse.
Z dnia na dzień lubiliśmy się coraz bardziej. Zaprzyjaźniliśmy i spotkaliśmy się na moim wyjeździe na weekend majowy w 2004 roku. Jako bardzo dobrzy kumple. 5 miesięcy później, po długiej rozmowie - jesteśmy razem. I tak trwała nasza internetowa miłość. Przyjazdy raz w miesiącu, czasem dwa razy - na weekend. 4 lata. 4 bite lata byliśmy oddaleni od siebie o 300km. Nie zawsze było pięknie, pojawiały się wzloty i upadki - kłóciliśmy się i godziliśmy - jak wszyscy. Nikt jednak w nas nie wierzył. Wszyscy myśleli, że to przelotne, ulotne i niestałe, a już na pewno nie na zawsze.

W między czasie On otrzymał bilet - do wojska na odbycie zasadniczej służby. To było w 2007 roku. W maju pojechałam na przysięgę i zabrałam go ze sobą po miesiącu na (chyba) tygodniowy urlop od zetki. To było koszmarne 9 miesięcy, mimo że rozłąka nie była nam obca. Wtedy jednak jakoś inaczej się czuliśmy niż zwykle, jakoś inaczej to odbieraliśmy. W lipcu przyjechałam do teściowej i mieszkałam u niej przez miesiąc tylko po to, aby w niedziele móc do niego jeździć w odwiedziny. Prawie jak na widzenie w więzieniu. Było warto.

Kiedy poszłam do klasy maturalnej On postanowił przyjechać i zamieszkaliśmy razem na stancji, do mojej matury, po której wyjechaliśmy do Jego domu rodzinnego. Przez dwa lata mieszkaliśmy z moją teściową na Mazurach. Wspaniała kobieta, choć wtedy jeszcze o tym nie myślałam w ten sposób, bo denerwowało mnie wspólne mieszkanie. Nie narzucała się, ale wolałam jednak sama rządzić w domu, a tutaj musiałam się poddać, bo to w końcu nie moja chałupa.

2011 rok był pełen zmian. W kwietniu zaręczyliśmy się (w rocznicę Smoleńska... cóż) w drodze powrotnej z Zachodniej Polski od Jego siostry. Na stacji benzynowej, pamiętam do dziś, byłam bardzo wzruszona, mimo miejscówki ;) w sierpniu pobraliśmy się, w październiku dowiedziałam się, że za 9 miesięcy przyjdzie na świat nasze dziecko, a w grudniu skończyły się wszystkie formalności z bankami, kredytami i doradcami - kupiliśmy mieszkanie, następnego roku, w styczniu, odebraliśmy klucze.


Początek roku 2012 nie był dla mnie łatwy. Urządzenie mieszkania, co miesięczne wizyty u lekarza, badania. Trzeci trymestr i ciąża w ogóle mnie nie oszczędziły. Pierwszy i drugi to była bajka. Przytyłam sporo, spuchłam okrutnie (nie widać było nogi w kostce), buty - tylko klapki skórzane. Brzuch wielki. Wiem, że to niesamowite w tych czasach, ale do samego końca nie pytaliśmy o płeć. Wmawiałam sobie, że nie jest to dla mnie ważne (Pan Mąż tak samo), ale oboje chcieliśmy syna. On - z wiadomych powodów, a ja czułam potrzebę dać mu go (i nie poddam się, drugi raz musi się udać, bo dla mnie to święty obowiązek). Jednak nie żałuję, kiedy po rozcięciu mojego brzucha i wydobyciu dzieciątka przez lekarza okazało się, że to dziewczynka. Jest wspaniała. Przyszła na świat pierwszego dnia lipca, niespełna tydzień po terminie.

niedziela, 2 czerwca 2013

Odznaka Najlepszej Żony.

Dotarła torba z prowiantem do Pana Męża mego, a w niej list.Wycisnęłam z Jego oczu kilka słonych kropli. Nawet Pan Mąż Żołnierz czasem przejawia skłonności do skrajnych uczuć. Nakupowałam mu tam strasznie dużo, całą górę zupek chińskich, wspominał ostatnio, że schudł kilka kilo... Ze mną z głodu nie umrze. Loża szyderców już tam go wyśmiała za taką ilość żarcia, ale już my wiemy, że się zgłoszą, kiedy przyciśnie rutyna (bo w Biedronce, którą mają niedaleko, nie ma dużego wyboru i można się szybko przejeść) albo brak suchej racji żywnościowej w danym momencie. Jak to mówi stare ludowe porzekadło - ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.


Usłyszałam, że jestem najlepszą żoną na świecie. Mógłby powiedzieć mi coś nowego, toż ja to wiem :D Ale miło było, to z pewnością.
Dziecko zdrowe, a jeśli jeszcze nie zdrowe, to już zdrowieje i jest prawie wyzdrowiałe. Nie widzę przynajmniej przeciwwskazań ku temu, aby już jutro było zdrowe. Za to ja, Matka i Najlepsza Żona, teraz się rozkraczam. Gdyby ktoś mnie usłyszał to bez wątpienia mógłby uznać, że ma przyjemność z Perfekcyjną Panią Domu - Małgosią Rozenek ;) Z tegóż też powodu dziś nie ubolewam nad tym, że nie mam do kogo wieczorem gęby otworzyć.

sobota, 1 czerwca 2013

Wstępna plotka głosi, że...

...Pan Mąż zjeżdża z poligonu 26-28 czerwca! Z 6 tygodni zrobił się jedynie miesiąc.
Jak czasem szczęście może się do człowieka uśmiechnąć. Nawet jeśli to nieprawda, dobrze jest usłyszeć taką wiadomość. Już do kalendarza, zamiast codziennych skreśleń, doszła ta data i widać koniec czekania. Strasznie dobijała mnie myśl, że nie wiem kiedy wraca, teraz jest mi o wiele lżej.

A dziecko nasze ma się coraz lepiej.