wtorek, 17 grudnia 2013

Przygotowania do Świąt - ciąg dalszy.

Tak jak pisałam, wrzucam kilka moich nowych prac. Kilka prostych ozdób świątecznych, których robienie sprawia mi wielką przyjemność. Na początek jednak pokażę Wam prezent od mojej szwagierki:
Czy nie jest przepiękna?
Nie robiłam za wiele ostatnimi czasy, jakiś brak weny mnie trafił, ale powoli wracam do tempa pracy. Tuż obok tej pięknej bombki stoi piękna Gwiazda Betlejemska:

Początkowo miałam koncepcję tegorocznych ozdób w wielu kolorach. Pstrokato, wesoło. Potem jednak doszłam do wniosku, że fiolet... taaak, fiolet to jest ten kolor, w który chcę przybrać dom, choinkę i wszelkie stroiki, które będą w każdym pokoju. Jednak widzę, że będzie kolorowo z przewagą czerwonego, złotego, żółtego i fioletowego. Taki misz-masz :)





Wyroby z masy solnej nie idą mi najlepiej. Pomalowałam tylko dwie figurki a i też mi się farba rozlała. Miałam to zeszlifować, bo używałam emalii z zapasów modelarskich Pana Męża, ale jakoś przeciąga się to w czasie. Chyba już tak zostanie, mówi się trudno.

Tymczasem na parapecie suszą się kolejne cytrusy. Uznałam, że skoro cytrynę się da to czemu nie spróbować z grejfrutem i pomarańczą? Muszę jeszcze zaangażować do tego limonkę :)


niedziela, 24 listopada 2013

Kobieta odnalazła swoje powołanie.

Witam moi Drodzy,
od tygodnia szukam inspiracji i pomysłów na ciekawe ozdoby świąteczne. Część z nich zaczęłam już powoli realizować i niechcący znalazłam sposób na siebie i na to, co mogłabym robić. Nigdy nie miałam swojego hobby, w którym czułabym się dobrze, aż do dziś. Spodobał mi się handmade i mam zamiar dążyć w tym kierunku. Zrobiłam już kilka małych ozdób i misia z filcu, w tej chwili właśnie suszą się w piekarniku moje małe cuda z masy solnej, a na kaloryferze leżą plasterki cytryny.
Przepraszam za stan szyby, ale Kobietka
systematycznie i skrupulatnie dba o to,
aby nie była za czysta.
W piekarniku wygrzewają się trzy renifery i aniołek:


Oprócz tego pochwalę się moimi bombeczkami :)



Następny wpis z pewnością będzie poświęcony pomalowanym figurkom z masy, a teraz się z Wami żegnam i zasiadam do kolejnej czasochłonnej inspiracji! :)

środa, 6 listopada 2013

Tęsknota za...? No właśnie.

Z lekkim opóźnieniem, ale napiszę nawiązanie do ostatnich Świąt i spotkań rodzinnych.

Nie będę mówiła tu o odwiedzinach, sprzątaniu grobów, obiedzie u dziadków czy zbulwersowaniem zjawiskiem, które nazywam "Znicz Fashion", które to z roku na rok ma się coraz lepiej, a pochylę się nad innym tematem.

Nie było mi dane poznać mojego Teścia. "Znam Go" tylko z opowiadań, ale jak słucham o Nim przy okazjach takich jak Wszystkich Świętych czy wspomnień rodzinnych to czuję dziwną tęsknotę. Z moją Teściową nie zawsze było dobrze, ale nigdy się nie kłóciłyśmy. Lubiłam ją dopóki się nie przeprowadziłam do Niej, ale potem się wyprowadziliśmy na swoje i znów Ją polubiłam. Jest dla mnie kimś więcej nawet niż mamusią z dowcipów czy mamą mojego męża. Zarówno Ona jak i Siostry mojego ślubnego są dla mnie bardzo bliską rodziną. Przy takich wspominkach jest mi cholernie źle, że nie zdążyłam zamienić z Nim nawet jednego słowa ani Go zobaczyć. Jedynie zdjęcia, których też nie ma zbyt wielu. Czuję się pusto, brakuje mi Go, ale nie umiem zdefiniować tego uczucia, sama go nawet nie rozumiem. Napływa mnie dziwna potrzeba odwiedzania Jego grobu, sprzątnięcia czy wreszcie postawienia znicza, ale z kolei wstydzę się z Nim "rozmawiać". Pan Żołnierz nigdy nie był wylewny i ciężko od Niego wykrzesać jakieś zwierzenia, ale wydaje mi się, że On nie odczuwa tego tak silnie jak ja albo - jak to mężczyźni mają w zwyczaju - przyjął taką formę obrony przed złymi wspomnieniami. Staram się jak mogę, aby tylko pamięć o Nim w naszym domu z czasem nie zmalała, bo o wygaśnięcie jej się nie boję. Czuję, że muszę, a przede wszystkim chcę, by tak było.

wtorek, 29 października 2013

Halloweenowy zawrót głowy.

Zapierałam się rękami i nogami, że nigdy, przenigdy, to nie nasze Święto, nie zgadzam się, aby wiodło prym również w Polsce. W zeszłym roku poczułam się zażenowana, gdy otworzyłam drzwi (w bloku) przebierańcom i usłyszałam "Cukierek albo psikus!". Na szczęście miałam w szafce jakieś ciasteczka i im dałam. Tak, widziałam na ich twarzach rozczarowanie, że to nie były pieniądze.





Ale trzeba iść z duchem czasu. Tej spirali nie da się zatrzymać, rynek halloweenowy rośnie, tak samo jak i moje dziecko, które kiedyś pójdzie do przedszkola i pewnego październikowego popołudnia mi powie, że musi się przebrać za stwora albo przynieść dynię na zajęcia. Mimo że to się kłóci z moimi przekonaniami już w tym roku zaczynam szlifować umiejętności, co by swoim beztalenciem wstydu dziecku nie przynieść, a podobno praktyka czyni mistrza.

Oto moja pierwsza dynia:

piątek, 11 października 2013

Jesienna deprecha? Oby tylko chwilowa.

Chciałabym się móc uśmiechnąć, ale dzisiejszy dzień mimo pięknego słońca i ciepła za oknem jest dla mnie wyjątkowo smutny. Człowiek dowiaduje się tylu złych rzeczy, które go przytłaczają i doprowadzają do łez. Wiem, że nie ma się co nad tym pochylać i płakać, ale nie umiem się godzić z poczuciem niesprawiedliwości. To pewnie tylko taki dzień, za długo było spokojnie, rodzinnie i bez większych zgrzytów, ale gdyby nie Kobietka pewnie bym dziś z łóżka nie wstawała, z nią nie mam wyjścia, bo choć lubi sobie poleżeć, nie będzie tego robiła cały czas. Czy to musi tak być? Nie piszę o co chodzi, bo nie chcę wykrakać, na razie są tylko spekulacje i domysły, ale kiedy będzie wiadomo zapewne nie pozostawię tego bez odzewu.

A jeśli chodzi o rzeczy, które powinny mnie motywować do dalszego działania to postępy, bo w końcu wzięłam się za siebie tak solidnie:
ale jakoś dziś nie umiem się z tego cieszyć...
Kasztany już pospadały, chciałam córce dać choć jednego, ale nie mogłam znaleźć. Wszystkie wyzbierane czy jak? Póki co zbieramy liście i w dalszym ciągu męczymy jarzębinę.

czwartek, 5 września 2013

Problem leży głębiej.


Zbyt dramatycznie zabrzmiałoby zdanie "nie wiem czy następny poligon bym przeżyła", więc go nie użyję, bo to mnie przecież nie zabije, na pewno nie fizycznie. Słowo "zabić" też jest zbyt śmiałe, więc powiem tak: dobrze, że to już ostatni poligon w Drawsku w tym roku, bo bym się wykończyła psychicznie. Ja, jak to ja - przetrzymam. Wytrzymałam kiedyś te kilka lat i chodź dziś mam z tego tytułu uraz - wytrzymam, ale serce mi się kraja i ból jest co najmniej dwa razy silniejszy kiedy widzę, że Kobietka cierpi równie mocno jak ja i sama się męczy popłakując całymi dniami (przed spaniem, po spaniu i przez sen też), a najchętniej by w ogóle nie opuszczała moich ramion. Jesteśmy poza domem, znowu w obcym miejscu, znowu co kilka dni gdzie indziej, a tatusia już tyle czasu nie ma. Wszystko, można by powiedzieć, obce. Następnym razem już jej tego nie zrobię i zostaniemy w domu, chociaż takie poczucie bezpieczeństwa jej pozostawię. Najgorsze, że nie możemy wrócić w każdej chwili, bo samochód stoi rozebrany u lakiernika, a potem będzie stał u mechanika.

"Zdiagnozowano" u mnie (oczywiście nie przez lekarza) stany depresyjne i początki depresji. No proszę... a z czego ja się mam cieszyć i może jeszcze mam biegać cała w skowronkach, skoro człowiek jest przybity i wymęczony tyloma sprawami? I nie przetłumaczysz. Podobno problem leży głębiej. Nie wszędzie trzeba czytać między wierszami. Ja chcę już do domu. Tyle. Tęsknię za domem i wszystkimi czynnikami, które ten dom (zarówno w przenośni jak i dosłownie) tworzą.

Być może się to wszystko skończy w następną niedzielę. Wtedy, po wspólnym weekendzie, Pan Mąż zabierze nas do domu...

czwartek, 29 sierpnia 2013

W życiu bywa różnie, ale z każdym problemem trzeba się zmierzyć z uśmiechem!

Odpuściłam sobie ostatnio zarówno bloga jak i stronę. Pan Mąż był na urlopie, więc i tematów do marudzenia nie było. Teraz znów wysłano go na poligon, więc można ino coś skrobnąć. Problem tylko taki, że nie mam czasu ani myśleć, ani tęsknić. Dzieci brata potrafią tak człowieka wymęczyć od rana do wieczora, że na prawdę nie ma się nawet ochoty na żadne nocne rozterki, bo co się przyłoży głowę do poduszki to się momentalnie zasypia. Dziś jednak już jest lepiej. Przestawiam się na nowy tryb dnia i nocy, więc... o proszę, już grubo po północy, a ja wciąż tutaj jestem.

A oto, co mam dziś do powiedzenia.
Całe życie, no dobra, nie całe - połowę mojego życia, właściwie to tę przysłowiową "mniejszą połowę" (która z matematycznego i logicznego punktu widzenia - nie istnieje) robiłam dobrą minę do złej gry. Aż dziw mnie bierze, że byłam w stanie tyle przetrzymać mając tyle lat, ile miałam, nie załamać się i nie pyrgnąć tego wszystkiego w kąt. Mało tego, zawsze (nie licząc pojedynczych załamań z powodu gorszych dni) miałam optymistyczne nastawienie. Poza pierwszym miesiącem wspólnego mieszkania. Wtedy pomyślałam, że te kilka lat żyłam w błędzie i życie właśnie weryfikuje nasze uczucia. W najgorszym momencie uznałam, że to jednak nie to i nie chcę być z tym człowiekiem. Na odległość było dobrze, ale kiedy przyszło nam razem żyć to nie potrafiłam. Czułam, że to nie to. Udało się jednak przetrwać i niedawno minęło (tak na oko) 5,5 roku jak już mieszkamy razem. Jakoś nie jestem w stanie wątpić czy załamywać się z powodu sytuacji, na pierwszy rzut oka, bez wyjścia. Jakbym miała określić swoje podejście do życia to napisałabym "co ma być, to będzie" i "będzie dobrze, damy radę". Tą pewność chyba daje mi rodzina. Mam oparcie w małżonku, choć nie zawsze daje mi to odczuć. Tak jak każdy i my mamy różnego rodzaju problemy. Te mniejsze jak i te większe, ale poradzimy sobie, bo mamy siebie, tego jestem pewna. W myśl tekstu piosenki "mamy tylko siebie, wielką mamy moc". Nawet patrząc w lustro nie załamuję się (chociaż powinnam...).

I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis. Kochajcie się, bądźcie razem i rozmawiajcie ze sobą. Wzajemny szacunek, zaufanie, przyjaźń i namiętność to fundamenty udanego związku.

sobota, 3 sierpnia 2013

Mazury Air Show 2013, Port Giżycko - Lotnisko Kętrzyn Wilamowo.

Dziś wybraliśmy się na Mazury Air Show. W zeszłym roku również tutaj byliśmy, ponieważ co najmniej raz w roku musimy odwiedzić jakąś imprezę lotniczą. Jeszcze do niedawna jeździliśmy pod Warszawę do Góraszki, ale niestety ten Piknik nie jest już urządzany. A szkoda, uwielbiałam tam jeździć, była to chyba jedna z największych (jak nie największa) taka impreza w Polsce.

Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był port w Giżycku. Tutaj odbywały się wszystkie pokazy lotnicze i akrobacje. Zdjęć z tego nie mam. Uznałam, że to i tak nie ma sensu, ponieważ fotografie nie oddadzą tego wszystkiego. Chwilę postaliśmy i oglądaliśmy, jak piloci wykonują beczki i inne figury w powietrzu. Później, to co mnie najbardziej interesowało, MOPR prezentował, jak wyglądają akcje ratunkowe w wykonaniu śmigłowca i motorówki. Naprawdę ciekawe widowisko, serdecznie polecam i zapraszam za rok. Wszystko to (podobnie jak w Góraszce) komentował znany nam z teleturnieju "1 z 10" Tadeusz Sznuk.

Kolejnym punktem naszej lotniczej wyprawy było lotnisko Wilamowo koło Kętrzyna. Tam już wykonaliśmy kilka zdjęć. Nie było zbyt wielu charakterystycznych maszyn. Strasznie ubolewamy nad tym, że nie biorą w niej udziału maszyny historyczne (np. do Góraszki przylatywał z Wielkiej Brytanii Spitfire w malowaniu naszego polskiego asa Jana Zumbacha). Tutaj stawiają głównie na pokazy wyczynowe i grupy akrobatyczne. Nie przeczę, że to robi wrażenie, ale ubolewam nad brakiem historii.









sobota, 27 lipca 2013

Międzynarodowe Mazurskie Zawody Balonowe

Jako, że dziś w końcu zawitało u nas słońce (z zazdrością słuchałam o fali upałów w całej Polsce, tylko nie u nas) wybrałam się ze szwagierką i jej synkiem na plażę, która jest za domem mojej teściowej. Kobietka jadła nektarynkę, lizaka i ciasteczka, wszystko to popijając soczkiem z jagód. Młody się kąpał, a my rozprawiałyśmy o tym, że były u nas zawody balonowe. Święcie przekonane, że już kilka dni temu się zakończyły, zwróciłyśmy uwagę na to, że w tym roku coś tych balonów nie było widać, a przecież zawsze nad miastem, w tym nad domem teściowej, przelatują zmierzając w kierunku drugiego brzegu jeziora. Dosłownie w tym samym momencie dotarł do nas coś strasznie głośnego, jakby buchnięcie. Odwróciłyśmy się szybko w stronę tego odgłosu, a tu co? No proszę, nie więcej niż 100m nad nami przelatuje balon. Zaraz za nim drugi, trzeci, czwarty... było ich co najmniej dwadzieścia. Chociaż mieszkam tutaj już kilka lat to nigdy jakoś nie było okazji żeby przejrzeć się im z tak bliska, jak dziś.

A tak w ogóle na cudowny początek całego relaksu wlazłam na pszczołę. Bosą stopą, mam 2x większego palucha niż to ustawa przewiduje. Pierwszy raz w życiu mnie taki stwór użądlił. Nie dałam się też nigdy jeszcze żadnej osie, szerszeniowi czy bąkowi. Niesamowite, że spędzając całe życie na wsi udało mi się tego uniknąć. Do dziś...













Szkoda, że zdjęcia nie są w stanie oddać tego, jakie to wrażenie robiło w rzeczywistości.

Zapraszam do obejrzenia mnóstwa innych przepięknych fotografii z zawodów w poprzednich latach na Google'ach.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Kiedy Mama spotyka się z Mamą.

Po niecałych trzech miesiącach ponownie spotkałam się z pewną mamą. Pierwsze spotkanie odbyło się u Niej i było to przyjęcie urodzinowe Jej córeczki. Los chciał, że znów nadarzyła się okazja, aby się zobaczyć i takim oto sposobem Ona zapukała do mych drzwi. Dziewczynki szybko znalazły wspólny język (dzielą je jedynie dwa miesiące różnicy) i mimo wielu zgrzytów, każda wyszła z tego bez szwanku (na załączonych zdjęciu moja Kobietka pcha wózek). Nie, nie umie jeszcze chodzić, chociaż od pół roku raczkuje. Stoi przy meblach, sprawnie porusza się z pchaczem i niestraszne są jej zakręty, czasem jak się zapomni to stoi bez trzymania się niczego, ale cóż - kroku zrobić nie chce. Trudno, jakoś to przeżyjemy. Każdy mówi "o, to już na pewno niedługo pójdzie" - ta... ja tego słucham już od tego pół roku. Dziecko pójdzie, kiedy będzie chciało - koniec kropka, nie ma czego tutaj próbować wywróżyć.

Nasza historia zaczęła się, w obecnych czasach, zwyczajnie. Poznałyśmy się na jednym w portali dla rodziców, a znajomość wyglądała jak sinusoida. Na prawdę było różnie i krótko rzecz ujmując - nie spodziewałam się takiego wyniku tego wszystkiego. Znajomości zawarte przez Internet są najlepsze, nie wiem dlaczego. Albo mam zwyczajnie pecha do ludzi w moim otoczeniu, albo... no nie wiem? Mąż? Z Internetu. Wszystkie najlepsze koleżanki, które pragnę w tym momencie gorąco pozdrowić? Z Internetu. A większość mam, które poznałam twarzą w twarz? Najchętniej bym w ogóle więcej nie oglądała.

sobota, 13 lipca 2013

A co by było, gdyby...

Zastanawialiście się kiedyś, co by się stało, gdybyście dokonali innych wyborów? I to nie jakiś wielkich decyzji w swoim życiu, tylko tych całkiem maleńkich, które pozornie nie miały znaczenia? Czy bylibyście szczęśliwsi, a może wręcz odwrotnie? Co byście zyskali, a co stracili? Jakie to życie by było?

To, co mam zawdzięczam drobiazgom. Zaczęło się od patrzenia na grę mojego brata, potem granie na Jego koncie, aż w końcu założył mi własne i grałam już sama. Właśnie tam poznałam Mężczyznę jakieś 10 lat temu. A gdyby On nie zaraził się tą grą od kumpla, a ja od brata? A gdyby gra potoczyła się inaczej? Wystarczyłoby, żeby na IRCu miał inny nick niż w grze (tak jak ja) i prawdopodobnie nigdy byśmy się nie poznali. A gdyby ułożyło mu się z ówczesną dziewczyną, a ja bym nie pojechała z rodzicami na wakacje na Mazurach? Gdybym nie zaczęła później TEJ rozmowy? A gdybyśmy się poddali po kilku miesiącach takiego związku na odległość? A gdybym była wtedy mniej naiwna, a moja wiara i uczucia włożone w TO były słabsze? A gdybyśmy podjęli decyzję o ślubie i staraniach o dziecko później albo wcześniej? A jakbyśmy w ogóle wpadli z ciążą? Jakie byłoby teraz nasze dziecko? Czy byłoby już teraz ich więcej? A może byłby to chłopiec? Bliźnięta? Jedno-, dwujajowe? Bylibyśmy teraz tutaj, gdzie jesteśmy? Może inne mieszkanie? Inna sytuacja?

Z całą stanowczością i przekonaniem mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa z takiego zbiegu okoliczności, jaki nas spotkał. Życzę tego każdemu, nawet najgorszemu wrogowi, bo każdy powinien czuć się spełniony i zadowolony z życia!

W życiu każdej Kobiety przychodzi taka chwila...

...kiedy Mężczyzna ma urlop.

Dzisiaj spokojny poranek. Pan i Władca Jaśnie Mąż ma służbę, a od jutra wolne. Ostatni poranek tylko my dwie. Kobietka chodzi sobie pod stołem co jakiś czas ciągając mnie za nogawkę piżamy, a ja siedzę tutaj i piszę, podjadając płatki ryżowe na mleku, którym Ona nie chciała. Błogo, cicho... żadnych nerwów. W sumie to pomyliły mi się pory, bo już południe mamy, a nie ranek, ale to wszystko przez Nią. Od kilku dni chodzi spać razem z nami po 23 i wstaje po 10 (btw. jak to naprawić?).
Od jutra wszystko się zmieni, na cały miesiąc. Powinnam się cieszyć, bo zaraz po urlopie będzie poligon w Orzyszu, po Orzyszu znowu Drawsko i nie będzie Go ze 2-3 miesiące, ale ten miesiąc leżenia do góry fają na kanapie mnie przeraża. Całą moją organizację dnia trafi szlag, jak co roku z resztą. I jak co weekend też...

Za duże stężenie Mężczyzny w domu jest niezdrowe, podobnie jak i brak też.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rocznica, podsuwanie i...

Dzisiaj mija rok odkąd nasza córka jest z nami na świecie poza brzuchem. Ma już pięć zębów, raczkuje, siada, gada jak najęta (po swojemu, ale daje się czasem usłyszeć papa, mama, dada, gaga, baba, tata), chodzi przy meblach (od pół roku, ale za Chiny Ludowe nie chce się puścić i pójść sama... cóż, kiedyś się zapomni to zrobi), włosy ma do ramion (a miałaby jeszcze dłuższe, gdybym nie podcięła). Jest jej wszędzie pełno, niezwykle żywiołowe dziecko.
Wczoraj był tort i zabawa.

A Matka? Jak była gruba tak jest nadal. Pan Mąż znowu podejmuje temat drugiego dziecka. Coraz częściej. Help?

Nie mam co narzekać, dużo robi z Kobietką i dużo mi pomaga. Spełnia się itd., ale wiadomo, jak każdy (albo większość) mam wątpliwości co do dalszego rozmnażania się. Niewykluczone, że los zdecyduje za mnie, bo to, jak świętowaliśmy koniec poligonu może z najbliższego miesiąca zrobić jedną wielką niewiadomą. Jeszcze do mnie nie dotarło, ale te kilkadziesiąt dni mogą być bardzo stresujące.
Czego mi życzyć? Nawet nie bardzo pasuje stwierdzenie "życzę Ci, aby było po Twojej myśli", bo ja nie wiem, ile kresek chciałabym zobaczyć na teście. Znaczy tak, kiedyś bym chciała znów, ale nie wiem czy akurat lipiec jest tym czasem. Wezmę to, co mi los podsunie, on za mnie zdecyduje czy to jest dla nas dobry czas czy nie.

Byłby ciekawy prezent na urodziny (poczęcie rodzeństwa), co?